DZIEŃ 3 Dzień 3 w całości przeznaczyliśmy na Wielki Kanion od strony południowej (South Rim). Od tej strony ogląda go podobno 90% wszystkich odwiedzających. Z Flagstaff wyjechaliśmy dość wcześnie rano, mimo to na bramkach były już spore kolejki. A przed parkingami wielkie tablice ostrzegawcze, żeby jechać dalej, szukać innego parkingu bo już nie ma miejsc. Oczywiście je zignorowaliśmy i jak się okazało, całkiem słusznie, bo spokojnie można było znaleźć miejsce (Amerykanie są po tym względem dość ostrożni i robią wszystko żeby się nie stresować szukaniem miejsca, więc dość wcześnie stawiają tego typu ostrzeżenia – „po polsku” oznacza to tylko tyle, żeby śmiało jechać i się nie przejmować, bo na pewno jest jeszcze kupa miejsc). Sam Kanion jest gigantyczny i żadne zdjęcia tego nie oddadzą. No ale... (zawsze jest jakieś ale) jak już się odwrócisz od tej wielkiej dziury w ziemi, to czujesz się jak na Krupówkach... Niestety. Tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Straszny odpust. Z Grand Canyon Visitor Center można wybrać się na dłuższy spacer wzdłuż kanionu, do bardziej oddalonych punktów widokowych kursuje bezpłatny shuttle bus.
DZIEŃ 4 Z samego rana pojechaliśmy z Flagstaff do Sedony. To przepiękne miasteczko, fantastycznie położone, otoczone górami (Red Rocks). Jak głoszą plotki, jest to też ulubione miejsce wielu amerykańskich celebrytów, którzy mają tam swoje posiadłości. Zrobiliśmy sobie mały 'hiking' na formację skalną zwaną 'Devil’s Bridge' (ciekawy twór, ale nie polecam dla osób mających lęk wysokości). W samej Sedonie trafiliśmy też do wspaniałej meksykańskiej knajpki, która z zewnątrz wyglądała niepozornie, ale kompletnie zaskoczyła nas swoimi potrawami. No a na koniec dnia kiczowaty zachód słońca nad miastem, wraz z kilkoma setkami innych turystów
DZIEŃ 5 Kolejne kilometry po Arizonie - wyjątkowo biednie, ludzie mieszkają tu na środku niczego w jakichś rozwalających się barakach, albo przyczepach. Na podwórkach i drogach same pickupy. Przeczytałem, że najlepiej sprzedającym się samochodem w USA jest Ford serii F, i tutaj to widać... Jest wszędzie, również w popularnej wersji Heavy Duty i z silnikami 5.7, 6.2 i 6.7...
Wjeżdżamy na terytorium Indian Navaho i odwiedzamy Kanion de Chelly (prawidłowa wymowa to 'de szej'). Przepiękny. Jest zupełnie inny niż Grand Canyon... Nie taki monumentalny, nie przytłaczający... Kameralny, cichy a jednak pełen życia. Do tego zielony na dole. Całym terenem władają Nawahowie (Navajo), największe plemię indiańskie Ameryki północnej. To historycznie ich kraina, ale i dziś poza turystami prawie nie ma tu białych. W dole kanionu do dziś mają domy i wypasają bydło i konie. Kanion można objechać i oglądać z góry, ale można też zejść do środka w jednym z punktów. Naprawdę robi duże wrażenie.
Na nocleg dojeżdżamy do Kayenty - i tam duże zaskoczenie - Indianie nie sprzedają alkoholu, nigdzie. Stacje, sklepy, restauracje - nie ma. 'No beer in town', słyszę. I po ciężkim, gorącym dniu, marzenie o zimnym browarku niestety zostaje niespełnione
:)
DZIEŃ 6 Kolejny dzień zaczęliśmy od śniadania z maszyny do wypieku pancakes ('Just press OK') i udaliśmy się w kierunku Utah. Po drodze znana chyba wszystkim z filmów Monument Valley. W całości na ziemi Indian Navajo. Teren zwiedza się samochodem, po uiszczeniu odpowiedniej opłaty (nie działa tu Annual Pass), jest przygotowana 17-milowa pętla widokowa. W ogóle większość parków narodowych zwiedza się samochodem podjeżdżając pod kolejne punkty. Z bardzo prostego powodu - parki są po prostu gigantyczne i nie ma innej możliwości. Tuż za doliną obowiązkowy przystanek na Forrest Gump Point (na pewno pamiętacie ten kadr), a na koniec jeszcze śmieszna piramidka z kamieni, którą ktoś kiedyś nazwał Mexican Hat.
Kolejny przystanek - Moab
Od lewej: West Mitten Bute, East Mitten Bute i Merrick Bute
Nigdy bym się nie spodziewał, że Andy Warhol tak się dobrze zgra z Biedrą
:DChoć na gondoli wyglądałoby to jeszcze lepiej.Świetna relacja! Mogę zapytać (bo albo nie ma o tym mowy, albo ślepy już całkiem jestem), w jakim miesiącu tam byliście? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:Nigdy bym się nie spodziewał, że Andy Warhol tak się dobrze zgra z Biedrą
:DChoć na gondoli wyglądałoby to jeszcze lepiej.Świetna relacja! Mogę zapytać (bo albo nie ma o tym mowy, albo ślepy już całkiem jestem), w jakim miesiącu tam byliście? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaDziękuję.Kwiecień/Maj (dokładnie: 15/04 - 2/05) Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka
Fenomenalne zdjęcia
:) Super, że zeszliście w dół Canyon de Chelly, i że w ogóle tam byliście - to miejsce, tak jak i Twoja relacja, zasługuje na większy rozgłos. Fotki z White Pocket, również są bardzo wartościowe.
Godlik napisał:PS. Długo nie wytrzymaliśmy i już po kilkunastu miesiącach wróciliśmy do USA. Tym razem od Florydy, poprzez Luizjanę, Missisipi, Tennessee, Kentucky, Indianę, do Illinois. Chyba trzeba to spisać
:)Dokładnie tak, pisz! Będziemy czekać
:)
Bardzo fajna, przystępna relacja
:), a przede wszystkim piękne zdjęcia
:)!!! No i dodatkowo odwiedziliście kolejne, nowe miejsca, w których nie wszyscy byli! Czekamy na kolejną relację ze środka USA
:)
DZIEŃ 3
Dzień 3 w całości przeznaczyliśmy na Wielki Kanion od strony południowej (South Rim). Od tej strony ogląda go podobno 90% wszystkich odwiedzających.
Z Flagstaff wyjechaliśmy dość wcześnie rano, mimo to na bramkach były już spore kolejki. A przed parkingami wielkie tablice ostrzegawcze, żeby jechać dalej, szukać innego parkingu bo już nie ma miejsc.
Oczywiście je zignorowaliśmy i jak się okazało, całkiem słusznie, bo spokojnie można było znaleźć miejsce (Amerykanie są po tym względem dość ostrożni i robią wszystko żeby się nie stresować szukaniem miejsca, więc dość wcześnie stawiają tego typu ostrzeżenia – „po polsku” oznacza to tylko tyle, żeby śmiało jechać i się nie przejmować, bo na pewno jest jeszcze kupa miejsc).
Sam Kanion jest gigantyczny i żadne zdjęcia tego nie oddadzą. No ale... (zawsze jest jakieś ale) jak już się odwrócisz od tej wielkiej dziury w ziemi, to czujesz się jak na Krupówkach... Niestety. Tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Straszny odpust.
Z Grand Canyon Visitor Center można wybrać się na dłuższy spacer wzdłuż kanionu, do bardziej oddalonych punktów widokowych kursuje bezpłatny shuttle bus.
DZIEŃ 4
Z samego rana pojechaliśmy z Flagstaff do Sedony. To przepiękne miasteczko, fantastycznie położone, otoczone górami (Red Rocks). Jak głoszą plotki, jest to też ulubione miejsce wielu amerykańskich celebrytów, którzy mają tam swoje posiadłości.
Zrobiliśmy sobie mały 'hiking' na formację skalną zwaną 'Devil’s Bridge' (ciekawy twór, ale nie polecam dla osób mających lęk wysokości).
W samej Sedonie trafiliśmy też do wspaniałej meksykańskiej knajpki, która z zewnątrz wyglądała niepozornie, ale kompletnie zaskoczyła nas swoimi potrawami.
No a na koniec dnia kiczowaty zachód słońca nad miastem, wraz z kilkoma setkami innych turystów
DZIEŃ 5
Kolejne kilometry po Arizonie - wyjątkowo biednie, ludzie mieszkają tu na środku niczego w jakichś rozwalających się barakach, albo przyczepach. Na podwórkach i drogach same pickupy. Przeczytałem, że najlepiej sprzedającym się samochodem w USA jest Ford serii F, i tutaj to widać... Jest wszędzie, również w popularnej wersji Heavy Duty i z silnikami 5.7, 6.2 i 6.7...
Wjeżdżamy na terytorium Indian Navaho i odwiedzamy Kanion de Chelly (prawidłowa wymowa to 'de szej'). Przepiękny.
Jest zupełnie inny niż Grand Canyon... Nie taki monumentalny, nie przytłaczający... Kameralny, cichy a jednak pełen życia. Do tego zielony na dole. Całym terenem władają Nawahowie (Navajo), największe plemię indiańskie Ameryki północnej. To historycznie ich kraina, ale i dziś poza turystami prawie nie ma tu białych. W dole kanionu do dziś mają domy i wypasają bydło i konie. Kanion można objechać i oglądać z góry, ale można też zejść do środka w jednym z punktów. Naprawdę robi duże wrażenie.
Na nocleg dojeżdżamy do Kayenty - i tam duże zaskoczenie - Indianie nie sprzedają alkoholu, nigdzie. Stacje, sklepy, restauracje - nie ma. 'No beer in town', słyszę. I po ciężkim, gorącym dniu, marzenie o zimnym browarku niestety zostaje niespełnione :)
DZIEŃ 6
Kolejny dzień zaczęliśmy od śniadania z maszyny do wypieku pancakes ('Just press OK') i udaliśmy się w kierunku Utah.
Po drodze znana chyba wszystkim z filmów Monument Valley. W całości na ziemi Indian Navajo. Teren zwiedza się samochodem, po uiszczeniu odpowiedniej opłaty (nie działa tu Annual Pass), jest przygotowana 17-milowa pętla widokowa. W ogóle większość parków narodowych zwiedza się samochodem podjeżdżając pod kolejne punkty. Z bardzo prostego powodu - parki są po prostu gigantyczne i nie ma innej możliwości.
Tuż za doliną obowiązkowy przystanek na Forrest Gump Point (na pewno pamiętacie ten kadr), a na koniec jeszcze śmieszna piramidka z kamieni, którą ktoś kiedyś nazwał Mexican Hat.
Kolejny przystanek - Moab
Od lewej: West Mitten Bute, East Mitten Bute i Merrick Bute