Cześć, To moja pierwsza relacja tutaj. Wiem, że tego typu tematów było sporo, bo zachodnie wybrzeże USA jest dość popularne, do tego moja podróż odbyła się już jakiś czas temu (kwiecień/maj 2017), mimo to spróbuję. Może kogoś zainspiruję, a może po prostu spodobają się Wam nasze zdjęcia. To była nasza trzecia podróż do USA (wcześniej 2x NYC). A po niej były jeszcze dwie: Miami -> Chicago we wrześniu 2018 i ponownie NYC w maju br. (2019).
Sam pomysł wyjazdu chodził już za mną dawno, ale decyzja zapadła jakoś w październiku 2016 i od tego czasu zaczęły się intensywne przygotowania. Założyliśmy sobie, że jedziemy bez dzieci i chcemy maksymalnie wykorzystać ten czas, więc cała trasa została zaplanowana jeszcze w Warszawie, od razu rezerwowaliśmy też noclegi (wszystko przez Booking) i samochód (tu akurat wybrałem SIXT, bo miał dobrą cenę). Bilety do Los Angeles kupiliśmy za pośrednictwem Gotogate, w Iberii (ale loty obsługiwane przez Biritish Airways/American Airlines), z przesiadką w Londynie. Było to jeszcze przed tym, jak LOT ogłosił bezpośrednie loty do LA Dreamlinerem.
Po wielu godzinach w necie, na forach i google maps, planowania na kartce i w Excelu, powstał plan, który wyglądał tak:
Dzień 0: WAW -> LHR -> LAX, a potem LA -> Riverside, AZ Dzień 1: Joshua Tree NP, Pustynia Mohave Dzień 2: Needles -> Oatman -> Flagstaff, czyli Route 66 Dzień 3: Grand Canyon (South Rim) Dzień 4: Sedona (w tym Devil’s Bridge) Dzień 5: Flagstaff -> Kayenta (przez Canyon de Chelly, krainę Indian Navajo) Dzień 6: Kayenta, AZ -> Moab, UT (przez Monument Valley i oczywiście Forrest Gump Point) Dzień 7: Arches NP Dzień 8: Moab -> Kanab (przez malowniczą UT-12 i Bryce Canyon) Dzień 9: Lower Antelope Canyon, Horseshoe Bend, Navajo Bridge Dzień 10 (i to był chyba najlepszy dzień całego wyjazdu): Grand Staircase-Escalante National Monument (South Coyotes Buttes i White Pocket) Dzień 11: Kanab, UT -> Las Vegas, NV Dzień 12: Las Vegas -> Bishop, CA (przez Death Valley) Dzień 13: Bishop -> San Francisco Dzień 14: SF Dzień 15: SF -> Ventura Dzień 16: Ventura -> LA Dzień 17: LA i wylot do WAW
I praktycznie cały został zrealizowany (o tym później), przejechaliśmy dokładnie 6.099km. Ale po kolei:
DZIEŃ 0 Wystartowaliśmy w Wielką Sobotę, 15 kwietnia. Lot był długi, męczący, z przesiadką w Londynie. Z Londynu lecieliśmy dwupokładowym Airbusem A380. W LA wylądowaliśmy o 19:20, jeszcze tylko krótka pogawędka z oficerem imigracyjnym (miły, ale jednak dociekliwy) i shuttle busem SIXTa z lotniska do wypożyczalni. Dużo wcześniej (w listopadzie) zarezerwowałem i zapłaciłem za małego SUVa (na ich liście były Toyota RAV4, Hyundai Tuscon lub podobne), ale na miejscu okazało się że akurat nic z tej grupy nie ma. Zaproponowano nam dużego VANa (odmówiłem, przecież nie będę jeździł autobusem...), i chyba ze zmęczenia, daliśmy się namówić na Audi A3. Ale po podpisaniu kwitów, odebraniu kluczyków, poszliśmy do tego samochodu i mimo że był nawet fajny, wróciłem do biura i powiedziałem że skoro zapłaciłem za SUVa, to chcę jednak SUVa I to był chyba największy fuks wyjazdu, bo po chwili miałem w ręku kluczyki do pięknego, białego Volvo XC60 T5 Fura była w pełni wyposażona (skóra, panoramiczny szyber, nawigacja, 8-biegowy automat, czujniki parkowania, kamera cofania, ksenony, 20-calowe felgi, no bajka...). Do tego w środku dosłownie pachniała nowością, bo na liczniku było tylko 7 tys.km. Zapakowaliśmy się więc do niego (oczywiście z wielką niechęcią, bo przecież miała być Toyota ) i pojechaliśmy jakieś 100km na wschód do miejscowości Riverside, gdzie mieliśmy pierwszy motel. Wieczorem jeszcze szybka kolacja w najbliższej sieciówce serwującej pancakes (i pierwsze zetknięcie z rozmiarem ichniejszych porcji...) i do spania.
DZIEŃ 1 Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy Park Narodowy Joshua Tree i Pustynię Mohave. I o ile ten pierwszy jest bardzo różnorodny (charakterystyczne drzewa, kaktusy, różne formacje skalne; wg Mormonów Bóg objawił się Jozue w postaci płonącego drzewa, właśnie takiego jak występuje na kalifornijskiej pustyni - stąd nazwa Joshua Tree), o tyle pustynia Mojave nas nie porwała - po 40km monotonnej jazdy zawróciliśmy i pojechaliśmy do Needles.
Keys View
DZIEŃ 2 Kolejny dzień to Route 66 - Droga Matka - międzystanowa droga do marzeń. Otwarta w 1926 r. wiodła fale emigrantów z nędzy środkowych stanów na wschód do fabryk Chicago lub zachód do szalonego Los Angeles. Wokół niej w latach 30. i potem po wojnie w 50. kwitło życie, usługi i handel. Wszystko skończyło się, kiedy w 1985 Route 66 została skreślona z listy autostrad krajowych, gdyż nie spełniała standardów dróg miedzystanowych... Razem z nią umarło wiele miasteczek. Dziś straszą puste motele, stacje benzynowe i bary. Po drodze stare, górnicze, obecnie nieco wymarłe, miasteczko Oatman. Powstałe ok 1906 r., za czasów świetności liczyło 10 tys. mieszkańców (dziś niewiele ponad 100), przybyłych tu wydobywać złoto. Kopalnie Oatman były jednymi z najbogatszych w zachodnich stanach. Robotnicy przywieźli ze sobą osły, które gdy przestały być potrzebne puścili wolno. Dziś osły żyją dziko na wzgórzach, ale w dzień wałęsają się po ulicy licząc na pożywienie.
Nigdy bym się nie spodziewał, że Andy Warhol tak się dobrze zgra z Biedrą
:DChoć na gondoli wyglądałoby to jeszcze lepiej.Świetna relacja! Mogę zapytać (bo albo nie ma o tym mowy, albo ślepy już całkiem jestem), w jakim miesiącu tam byliście? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:Nigdy bym się nie spodziewał, że Andy Warhol tak się dobrze zgra z Biedrą
:DChoć na gondoli wyglądałoby to jeszcze lepiej.Świetna relacja! Mogę zapytać (bo albo nie ma o tym mowy, albo ślepy już całkiem jestem), w jakim miesiącu tam byliście? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaDziękuję.Kwiecień/Maj (dokładnie: 15/04 - 2/05) Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka
Fenomenalne zdjęcia
:) Super, że zeszliście w dół Canyon de Chelly, i że w ogóle tam byliście - to miejsce, tak jak i Twoja relacja, zasługuje na większy rozgłos. Fotki z White Pocket, również są bardzo wartościowe.
Godlik napisał:PS. Długo nie wytrzymaliśmy i już po kilkunastu miesiącach wróciliśmy do USA. Tym razem od Florydy, poprzez Luizjanę, Missisipi, Tennessee, Kentucky, Indianę, do Illinois. Chyba trzeba to spisać
:)Dokładnie tak, pisz! Będziemy czekać
:)
Bardzo fajna, przystępna relacja
:), a przede wszystkim piękne zdjęcia
:)!!! No i dodatkowo odwiedziliście kolejne, nowe miejsca, w których nie wszyscy byli! Czekamy na kolejną relację ze środka USA
:)
To moja pierwsza relacja tutaj. Wiem, że tego typu tematów było sporo, bo zachodnie wybrzeże USA jest dość popularne, do tego moja podróż odbyła się już jakiś czas temu (kwiecień/maj 2017), mimo to spróbuję.
Może kogoś zainspiruję, a może po prostu spodobają się Wam nasze zdjęcia. To była nasza trzecia podróż do USA (wcześniej 2x NYC). A po niej były jeszcze dwie: Miami -> Chicago we wrześniu 2018 i ponownie NYC w maju br. (2019).
Sam pomysł wyjazdu chodził już za mną dawno, ale decyzja zapadła jakoś w październiku 2016 i od tego czasu zaczęły się intensywne przygotowania. Założyliśmy sobie, że jedziemy bez dzieci i chcemy maksymalnie wykorzystać ten czas, więc cała trasa została zaplanowana jeszcze w Warszawie, od razu rezerwowaliśmy też noclegi (wszystko przez Booking) i samochód (tu akurat wybrałem SIXT, bo miał dobrą cenę).
Bilety do Los Angeles kupiliśmy za pośrednictwem Gotogate, w Iberii (ale loty obsługiwane przez Biritish Airways/American Airlines), z przesiadką w Londynie. Było to jeszcze przed tym, jak LOT ogłosił bezpośrednie loty do LA Dreamlinerem.
Po wielu godzinach w necie, na forach i google maps, planowania na kartce i w Excelu, powstał plan, który wyglądał tak:
Dzień 0: WAW -> LHR -> LAX, a potem LA -> Riverside, AZ
Dzień 1: Joshua Tree NP, Pustynia Mohave
Dzień 2: Needles -> Oatman -> Flagstaff, czyli Route 66
Dzień 3: Grand Canyon (South Rim)
Dzień 4: Sedona (w tym Devil’s Bridge)
Dzień 5: Flagstaff -> Kayenta (przez Canyon de Chelly, krainę Indian Navajo)
Dzień 6: Kayenta, AZ -> Moab, UT (przez Monument Valley i oczywiście Forrest Gump Point)
Dzień 7: Arches NP
Dzień 8: Moab -> Kanab (przez malowniczą UT-12 i Bryce Canyon)
Dzień 9: Lower Antelope Canyon, Horseshoe Bend, Navajo Bridge
Dzień 10 (i to był chyba najlepszy dzień całego wyjazdu): Grand Staircase-Escalante National Monument (South Coyotes Buttes i White Pocket)
Dzień 11: Kanab, UT -> Las Vegas, NV
Dzień 12: Las Vegas -> Bishop, CA (przez Death Valley)
Dzień 13: Bishop -> San Francisco
Dzień 14: SF
Dzień 15: SF -> Ventura
Dzień 16: Ventura -> LA
Dzień 17: LA i wylot do WAW
I praktycznie cały został zrealizowany (o tym później), przejechaliśmy dokładnie 6.099km. Ale po kolei:
DZIEŃ 0
Wystartowaliśmy w Wielką Sobotę, 15 kwietnia. Lot był długi, męczący, z przesiadką w Londynie. Z Londynu lecieliśmy dwupokładowym Airbusem A380. W LA wylądowaliśmy o 19:20, jeszcze tylko krótka pogawędka z oficerem imigracyjnym (miły, ale jednak dociekliwy) i shuttle busem SIXTa z lotniska do wypożyczalni.
Dużo wcześniej (w listopadzie) zarezerwowałem i zapłaciłem za małego SUVa (na ich liście były Toyota RAV4, Hyundai Tuscon lub podobne), ale na miejscu okazało się że akurat nic z tej grupy nie ma. Zaproponowano nam dużego VANa (odmówiłem, przecież nie będę jeździł autobusem...), i chyba ze zmęczenia, daliśmy się namówić na Audi A3. Ale po podpisaniu kwitów, odebraniu kluczyków, poszliśmy do tego samochodu i mimo że był nawet fajny, wróciłem do biura i powiedziałem że skoro zapłaciłem za SUVa, to chcę jednak SUVa
I to był chyba największy fuks wyjazdu, bo po chwili miałem w ręku kluczyki do pięknego, białego Volvo XC60 T5 Fura była w pełni wyposażona (skóra, panoramiczny szyber, nawigacja, 8-biegowy automat, czujniki parkowania, kamera cofania, ksenony, 20-calowe felgi, no bajka...). Do tego w środku dosłownie pachniała nowością, bo na liczniku było tylko 7 tys.km.
Zapakowaliśmy się więc do niego (oczywiście z wielką niechęcią, bo przecież miała być Toyota ) i pojechaliśmy jakieś 100km na wschód do miejscowości Riverside, gdzie mieliśmy pierwszy motel. Wieczorem jeszcze szybka kolacja w najbliższej sieciówce serwującej pancakes (i pierwsze zetknięcie z rozmiarem ichniejszych porcji...) i do spania.
DZIEŃ 1
Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy Park Narodowy Joshua Tree i Pustynię Mohave. I o ile ten pierwszy jest bardzo różnorodny (charakterystyczne drzewa, kaktusy, różne formacje skalne; wg Mormonów Bóg objawił się Jozue w postaci płonącego drzewa, właśnie takiego jak występuje na kalifornijskiej pustyni - stąd nazwa Joshua Tree), o tyle pustynia Mojave nas nie porwała - po 40km monotonnej jazdy zawróciliśmy i pojechaliśmy do Needles.
Keys View
DZIEŃ 2
Kolejny dzień to Route 66 - Droga Matka - międzystanowa droga do marzeń. Otwarta w 1926 r. wiodła fale emigrantów z nędzy środkowych stanów na wschód do fabryk Chicago lub zachód do szalonego Los Angeles. Wokół niej w latach 30. i potem po wojnie w 50. kwitło życie, usługi i handel. Wszystko skończyło się, kiedy w 1985 Route 66 została skreślona z listy autostrad krajowych, gdyż nie spełniała standardów dróg miedzystanowych... Razem z nią umarło wiele miasteczek. Dziś straszą puste motele, stacje benzynowe i bary.
Po drodze stare, górnicze, obecnie nieco wymarłe, miasteczko Oatman. Powstałe ok 1906 r., za czasów świetności liczyło 10 tys. mieszkańców (dziś niewiele ponad 100), przybyłych tu wydobywać złoto. Kopalnie Oatman były jednymi z najbogatszych w zachodnich stanach. Robotnicy przywieźli ze sobą osły, które gdy przestały być potrzebne puścili wolno. Dziś osły żyją dziko na wzgórzach, ale w dzień wałęsają się po ulicy licząc na pożywienie.